czwartek, 27 października 2016

MR. BONES – (wieczna) młodość czy (nieuchronne) przemijanie?

Charakterystyczna, wyróżniająca się i konsekwentna identyfikacja wizualna marki to niezwykle istotny składnik jej tożsamości, zapewniający jej trwałe miejsce w świadomości konsumentów. Symboliczne znaczenie tego obrazu, to klucz do umysłu i serca klienta, który je otwiera lub zamyka.

Zlokalizowany w Arkadii butik Kiehl's niewątpliwie zwraca uwagę. Jest to zasługa głównie Mr. Bones'a – tak nazywa się stojący w witrynie kościotrup.
Wchodząc do galerii handlowej spodziewamy się zobaczyć prawie wszystko, ale raczej nie ludzki szkielet.


Mr. Bones jest częścią wystroju sklepów Kiehl's na całym świecie. Jego obecność niewątpliwie odróżnia drogerie tej marki od innych sklepów, przyciąga uwagę potencjalnych klientów, którzy zaciekawieni podchodzą do szkieletu, co stwarza obsłudze szansę nawiązania z nimi kontaktu. Dla stałych klientów stanowi element ułatwiający znalezienie sklepu ulubionej marki w nowym miejscu.

Oto jak wyjaśniona jest obecność tego eksponatu na wiszącej na piersi Pana Kościotrupa tabliczce:


Pan Kościotrup (pozwólcie, że spolszczę jego imię), ubrany w laboratoryjny fartuch, podobnie jak sprzedawczynie – konsultantki, ma więc budzić skojarzenia z naukową pracownią, opowiada nam o tradycji marki, o jej aptecznych i laboratoryjnych korzeniach.  
Wielu konsumentom kosmetyk kupowany w aptece wydaje się skuteczniejszy niż ten z drogerii (jeśli nie wiecie dlaczego oczywiście chętnie to wyjaśnię). 
Kiehl's szczycący się ponad 100-letnią tradycją prawdopodobnie był w USA jednym z prekursorów pozycjonowania kosmetyków jako „leków”.  

Wróćmy do naszego kościotrupa. Prawda, może kojarzyć się z pracownią naukową, ale przecież pierwsze skojarzenie z ludzkim szkieletem to śmierć. Kościotrup to śmierci odwieczny symbol i jej współczesny globalny trademark – wystarczy wpisać 'death' w Google Graphics by się o tym przekonać.

Kostucha i Ponury Żniwiarz czyli szkielet z kosą, to jedne z najstarszych wyobrażeń śmierci.

Ludzkie zwłoki i ich części przez wiele wieków stanowiły tabu, a ich pochowanie było powszechnym nakazem moralnym. Niedopełnienie tego obowiązku oznaczało, że duch zmarłego nie mogąc odejść w zaświaty zacznie dręczyć żywych. 
Rozwój nauki, zwłaszcza medycyny niewątpliwie osłabił to tabu, ale ciągle elementy ludzkiego ciała, które z podmiotu zamieniło się w przedmiot budzą w nas nieprzyjemny niepokój. 

Wiedzą o tym styliści Mr'a Bones'a i dokładają wszelkich starań by na poważnego kościotrupa nie wyglądał: zakładają mu muszkę i okularki, nawet piszą na tabliczce, że nie jest prawdziwy.


Stylówki mr. Bones'a


Prawdziwy czy sztuczny, na serio czy zabawny, szkielet z dużym prawdopodobieństwem wzbudza, mniej lub bardziej świadome skojarzenia ze śmiercią. Może więc Mr. Bones przyciąga uwagę, ale odstrasza klientów?

W średniowieczu ludzie przypominali sobie o śmierci, by nie zatracić się w doczesności, umartwiali ciało, by nadmiernie się do niego przywiązać, skoro od urodzenia toczone jest przez robaki śmierci i rychło zgnije. Jedynym remedium na śmierć była perspektywa życia wiecznego po śmierci, na które należało zasłużyć.

Kaplica Czaszek w Czermnej

Jednak wraz z upływem czasu przewagę zyskała frakcja Carpe diem” proponująca strategię zgoła odwrotną: skoro życie jest krótkie to trzeba je wycisnąć niczym cytrynę póki nadaje się do spożycia, a z soku najlepiej zrobić słodką lemoniadę, chłonąć życie wszystkimi zmysłami póki trwa. Do skutecznego uprawiania hedonizmu nic nie jest tak niezbędne jest zdrowe i, najlepiej, piękne ciało. 

Kiedyś czekano na pośmiertne życie wieczne, my chcemy żyć wiecznie bez śmierci, najlepiej wiecznie piękni i młodzi.



Lęk przed śmiercią to lęk przed przemijaniem, a oznaką przemijania jest starzenie się i niedoskonałość naszego ciała. Dr. Kiehl's ma na oznaki przemijania skuteczne ponoć lekarstwa.

Stojący, w XXI wieku, w świątyni konsumpcji, Mr. Bones – odwieczny symbol śmierci i przemijania – nie skłoni raczej nikogo do ascezy i duchowej refleksji, nie zniechęci do frenetycznej konsumpcji otaczających towarów i usług, raczej zmotywuje by kupić jakiś lek na toczącą nas od narodzin śmiertelną chorobę, nawet jeśli zadziała tylko objawowo :).

„ Matko, no też tak będę wyglądać, ale najgorsze jest to, że wcześniej będę wyglądać STARO” pomyśli potencjalna klientka, energicznym krokiem wchodząc do butiku.

Ja - Sylwia - optuję więc za pozostawieniem Pana Kościotrupa, Paweł jest innego zdania.

ZWYCIĘSTWO CZY KLĘSKA (POD) BORODINO

Kiedy nazywasz swoje dziecko, psa, swój biznes, czy produkt dobrze się zastanów. Nazwa ma znaczenie. Warto dokładnie sprawdzić co oznacza i jakie budzi skojarzenia.

Przydrożny billboard zapraszający do odwiedzenia restauracji Borodino mijamy kilka razy do roku wyjeżdżając z Warszawy w kierunku północnym, a potem wracając znad morza lub z Mazur. Nigdy nie zdecydowaliśmy się tam zatrzymać.  


Perspektywa posiłku w tym miejscu budzi w nas obawy, że restaurację opuścimy w kondycji równie żałosnej, co żołnierze obu armii, które starły się tam jesienią 1812, zgięci wpół, powłócząc nogami.  


Zdaniem historyków bitwa owa była Napoleona militarnym zwycięstwem i strategiczną klęską, która przesądziła o fiasku całej rosyjskiej awantury a może i klęsce całego napoleońskiego projektu. 
Pod Borodino, kosztem ogromnych strat w ludziach, Napoleon, zmusił rosyjską armię do wycofania się i otworzył sobie drogę do Moskwy, jednak nie rozgromił ostatecznie żołnierzy Kutuzowa, który wylizał rany i wziął rewanż.

Tak czy owak (nie jest to przecież blog historyczny), Borodino kojarzy się z krwawą jatką, widokiem żołnierskich trupów i martwych koni, z zimnem i pustką. Nie kojarzy się nijak z mile spędzonym czasem, a już najmniej ze smacznym jedzeniem (żołnierze Napoleona wszak w Rosji głodowali).

Skąd więc pomysł by tak nazywać restaurację?





W zamyśle miało to być pewnie uczczenie napoleońskich zasług i triumfów. 

Restauracja ma być częścią hotelu Modlin, a Napoleon walnie przyczynił się do rozbudowy modlińskiej twierdzy. 
Mały wielki cesarz to jedna z najbardziej fascynujących postaci historycznych ever.

Jeśli tak, to może, zamiast Borodino, opromienione glorią jednoznacznego zwycięstwa, Austerlitz lub Jena? 
Ale czy w ogóle militarne skojarzenia, nawet te triumfalne, pobudzają Wasz apetyt? 
Czy nie lepiej już byłoby nazwać knajpę po prostu Bonaparte? Albo romantycznie: Napoleon i Marysieńka? 
A może francuski cesarz, który bardzo cierpiał przed śmiercią z powodu dolegliwości gastrycznych (nowotwór lub trucizna) w ogóle nie jest dobrym patronem dla gastronomii?

Goście Borodino ponoć nie głodują jak napoleońscy żołnierze w nieprzyjaznej Rosji – w Internecie kuchnia cieszy się dobrą opinią, restauracja działa od kilku lat. 
Ciekawe ilu potencjalnych klientów omija ją przez złe skojarzenia z nazwą. Klientów, którym Borodino z czymś historycznie się kojarzy, a więc wykształconych, oczytanych, co często wiąże się również z zasobnością portfela.

Może to my się czepiamy, może dla większości 'Borodino' brzmi światowo i elegancko a więc zachęcająco? 
Naszym zdaniem warto było to sprawdzić.





KENZO WORLD cd - OŚWIECENIE ZAMIAST ORGAZMU?

Czemu służą perfumy? Uwodzeniu płci przeciwnej. 

Kobiety w reklamach perfum wyglądają i zachowują się uwodzicielsko, przy pomocy zapachu wytwarzają aurę, której nie jest oprzeć się w stanie żaden mężczyzna. 
To blog dla dorosłych, więc nie poprzestawajmy na tym ;) Czemu służy uwiedzenie? 
Przeżyciu seksualnego spełnienia. Zdjęcia reklamowe damskich perfum bardzo często przedstawiają kobietę, której wyraz twarzy sugeruje, że oddaje się intensywnym fantazjom lub czynnościom autoerotycznym, doznaje rozkoszy, lub też znajduje się na progu tego doznania...


Kupując perfumy kupujemy pachnący orgazm w butelce. 
(Przeważnie, oczywiście zdarzają się wyjątki od tej reguły.)




Dziewczyna Kenzo World też spotyka na swojej drodze mężczyznę. Czy uwodzi go? 
Wręcz przeciwnie, przewraca zaskoczonego faceta na podłogę chełpiąc się tym triumfem i swoją siłą. Mężczyzna nie patrzy na nią z uwielbieniem, on raczej się jej boi niż jej pożąda.



Szalony taneczny trip po gmachu opery kończy się skokiem prosto w źrenicę wielkiego oka. Kobieta przeskakując przez nie, niszczy je, ląduje bezpiecznie na ziemi i wali się w piersi niczym oznajmiający przywództwo nad stadem goryl.

Oko to w wielu kulturach symbol opatrzności, boskości, wyższej formy poznania: 
egipskie oko Horusa, chrześcijańskie oko opatrzności, hinduskie trzecie oko.

Skok, a właściwie lot dziewczyny interpretować więc należy jako zuchwały zamach na najwyższe autorytety, zakończoną sukcesem próbę zawłaszczenia boskiej wszechwiedzy i mocy.
Drogą do uzyskania tego nie była asceza, studia ani duchowa dyscyplina lecz poddanie się tkwiącej w nas pierwotnej, dzikiej naturze.




Perfumy tym razem nie obiecują nam podniesienia naszej atrakcyjności w oczach płci przeciwnej, seksualnej ekstazy lecz poczucie transcendentnej mocy płynące z otwarcia się na swoje tłumione pierwotne i dzikie alter-ego 
(jeśli dzikie, to może jednak będzie seks? ;)

Kobieta ma je kupić sama dla siebie, by poczuć się silną i wolną.
W składzie zapachu znajdziemy: czerwone owoce, piwonię, jaśmin i ambroksan (pochodna zwierzęcej ambry). 
Ciekawe czy pachną bardziej dziko i zwierzęco czy eterycznie i transcendentnie ;)

KENZO WORLD CZYLI JAK WYKORZYSTAĆ REAKCJĘ ORIENTACYJNĄ

OŚWIECENIE ZAMIAST ORGAZMU
Reklama nowych perfum Kenzo w ciągu kilku dni po emisji podbiła internety, a newsy o niej i jej twórcach zamieściło wiele portali informacyjnych. 
Pomimo, że film wyreżyserowany przez Spike'a Jones'a trwa prawie 4 minuty, co, w świecie kilkunastosekundowych spotów oznacza wieczność, gdy już zacznie się go oglądać trudno przestać.


Na początku widzimy dziewczynę uczestniczącą w oficjalnej uroczystości, która stara się przybrać stosowny do okoliczności wyraz twarzy – skupienie i życzliwy uśmiech. Przychodzi jej to z coraz większą trudnością, w końcu opuszcza salę. Na pustym korytarzu eleganckiej opery rozpoczyna się jej frenetyczny taniec przywodzący na myśl zachowanie osoby opętanej przez demona (przewracanie oczami i wysunięty język), czy pierwotne plemienne rytuały, często powiązane z zażywaniem substancji psychoaktywnych. 
Wrażenie, że mamy do czynienia z czymś dzikim i pierwotnym potęguje współczesna, ale niewątpliwie etnicznie brzmiąca muzyka.
W szalonych ruchach widać wyobraźnię Ryan'a Heffington'a, który stworzył choreografię także do bardzo popularnego kilka lat temu clipu Sii. Jednak dziewczynka z „Chandelier'a” wydaje się być w większym stopniu autorką i podmiotem swego tańca, który ma wyrażać jej prawdziwe ja, podczas gdy bohaterka Kenzo World, nie bez oporu poddaje się pierwotnym i dzikim instynktom.
Choć w niczym nie przypomina to klasycznego tańca, w którym podziwiamy harmonię i płynność ruchów, coś powoduje, że nie możemy oderwać od niej oczu. 


Tak jak nie jesteśmy w stanie skontrolować całej naszej ekspresji niewerbalnej, tak, często poza naszą świadomością, nasz mózg dokonuje analizy ruchów, mimiki, tonu głosu osób będących w naszym otoczeniu. Celem tego procesu jest odpowiedź na niegdyś kluczowe dla przetrwania pytanie: przyjaciel czy wróg? Zostać, uciekać, czy walczyć? Jeżeli nie pojawiają się żadne sygnały zagrożenia, wszystko jest w normie, proces analizy nie wychodzi poza peryferie naszej świadomości. Odchylenie od normy, dziwność, nowość, to sygnał ostrzegawczy wzbudzający reakcję orientacyjną: Co to jest? Muszę to obserwować, muszę to zrozumieć, bo to może oznaczać zagrożenie.
Osoba o tak dziwnej ekspresji jak główna bohaterka może okazać się niebezpieczna. Naszą uwagę wzbudza nie piękno jej ruchów, wręcz przeciwnie, ich dziwaczność i nieprzewidywalność.

Za koncentrację naszej uwagi na reklamie odpowiada więc przede wszystkim atawizm a dopiero potem estetyczna ciekawość i wyrafinowanie.

Trudno powiedzieć, czy twórcy reklamy wykorzystali ten mechanizm świadomie, bo taniec dziewczyny komunikuje nam także pewne cechy produktu i tworzy wizerunek jej użytkownika, o czym może w następnym odcinku OŚWIECENIE ZAMIAST ORGAZMU